W listopadowe popołudnie
uczestniczyłam w mojej parafii w kameralnej, cichej, ale bardzo pięknej Mszy
świętej.
Było
nas zaledwie kilka osób, kapłan i sam Bóg w małej białej Hostii. Mówił do
mnie przez Ewangelię.
Wtedy właśnie przypomniałam sobie, że nie zawsze chciałam słyszeć Jego głos.
Rzadko uczestniczyłam w niedzielnej Mszy
świętej, rzadko korzystałam z sakramentów i mało się modliłam. Brak czasu i
zawsze „ważniejsze sprawy” były moim usprawiedliwieniem. Tak żyłam w
zawieszeniu… Zgubiłam drogę do Boga…
Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że żyję wygodnie. Boga nie zapraszam do
mojego życia, bo po co? Z przykazań biorę
tylko te, które mi pasują…
Przyszło pytanie: „Jaki przykład daję mojemu dziecku?” Jeśli już teraz, gdy
jest jeszcze małe, pokazuję, że można iść
na skróty… uczę życia bez poświęcenia i wyrzeczeń… to jakiego człowieka
wychowam?
Postanowiłam wybrać się na niedzielną Mszę świętą dla dzieci. Dać dobry
przykład. Spróbować odnaleźć drogę do Boga
i
otworzyć się na Jego wołanie. To była Pierwsza Niedziela Adwentu kilka lat
temu. Adwentu - czasu oczekiwania na
narodzenie Jezusa.
Przypomniałam sobie czas swojego oczekiwania na narodzenie dziecka. Ten
pokój w sercu po codziennym odmawianiu różańca
i po uczestnictwie w niedzielnej Mszy świętej. Zatęskniłam. Otworzyłam się
na Słowo Boże, a niedziela nabrała sensu.
Od tamtej pory, choć minęło kilka lat, ja ciągle wsłuchuję się w Boże
wołanie. W każdą niedzielę czekam na spotkanie
z
Nim przy ołtarzu. Nie wyobrażam już sobie tego dnia bez Boga i uczestnictwa
we Mszy świętej.
mz do góry